Przygnębiająca Armenia

Wizyta w tym kraju wywołała we mnie przygnębienie. Złapany na stopa kierowca zatrzymał się w mieście Gyumri, które w gruzach skrywa tragiczną historię.

Przekroczenie granicy Gruzji z Armenią okazało się stosunkowo proste. Lekarze zapytali o „vakcinę”, pogranicznicy śmiali się, prosząc mnie wiele razy o przeczytanie mojego nazwiska, ciekawsko przeglądając dziesiątki pieczątek w paszporcie.

Armenia różni się od Gruzji, jest dużo bardziej „sucha” i „piaskowa”. Niedaleko miasta kierowca zaczął opowiadać o tym, co spotkało je niemal 30 lat temu. Wokół smutny krajobraz, choć nie do końca było jasne z jakiego powodu…

Przed wieloma laty okolica i miasto zatrzęsły się.

Zginęło około 40 tys. ludzi, kolejne dziesiątki tysięcy zostało rannych. W wyniku trzęsienia, wysokie bloki z tzw. „wielkiej płyty” rozpadły się niczym domki z kart. W dodatku, całość wydarzyła się zimą i, co gorsza, zmarło wielu medyków, uniemożliwiając szybką pomoc.

Tą osobliwą rzeczą, wyróżniającą Gyumri, był brak wysokich budynków. Rzadko trafia się do miasta bez jakichkolwiek wieżowców czy bloków wyższych niż 4 piętra. Można też odnieść wrażenie, że zdarzenie to silnie zmieniło ludzi, czyniąc ich bardziej pomocnymi.

Jako przykład – po przyjechaniu do Gyumri, mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu. Przypadkowa osoba zaoferowała swoją pomoc po tym, jak zobaczyła nas zagubionych. Przez 30 minut obwoziła nas po mieście, pomagając znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy spędzić noc.

Po szalonej jeździe z kierowcą, który nie przejmował się zasadami, wyprzedzał na raz dwa samochody, a na tylnym siedzeniu wiózł zapakowane skarpetki, rozpoczęła się trasa wzdłuż zjawiskowych gór Armenii.

Starszy mężczyzna, który wziął nas ze sobą, wiózł deski na dachu. Nie przejmował się słabą pogodą, pokonując kolejne kilometry na pełnym gazie. Opowiadał on wiele historii o swoim kraju z pasją, wyraźnie darząc go dużym uczuciem.

Inny kierowca, który zabrał nas do Sewanu, miał ogromne problemy z nieustannie psującym się samochodem. W pewnej chwili można było odnieść wrażenie, że nie dojedziemy do celu. Kto wie… może to przez to, że po wejściu powiedziałem „nu pagadi” na pytanie kierowcy o znajomość armeńskiego. Dopiero później zdałem sobie sprawę ze znaczenia tych słów – „Nie wybaczę ci tego” to słaby tekst na powitanie. Co za wstyd…

Zakon nad Sewanem przyciąga setki turystów, co wcale nie dziwi. Widok jest niezwykły, a sam obszar malowniczy. Niektórzy turyści, zmęczeni długą wspinaczką, przysiadali na chwilę, by odpocząć.

Po opuszczeniu Sewanu, ruszyliśmy w stronę Monastyru Geghard. Zachodzące słońce zjawiskowo podświetliło góry.W monastyrze było niewiarygodnie ciemno, zmuszając odwiedzających do ostrożnego stawiania kroków, gdyż łatwo było się przewrócić

Po koszmarnej nocy obok monastyru, gdzie zbliżały się do nas wyjące wilki, pojechaliśmy do Erywania. Tuż przed miastem zatrzymaliśmy się, by podziwiać górę Ararat.

Erewań jest dość atrakcyjnym miejscem, dobrze przemyślanym, czystym i tanim. Okazało się, że przyjechaliśmy na moment przed świętowaniem 30 rocznicy niezależności Armenii. Dziesiątki, jak nie setki policjantów krążyło po mieście, zabezpieczając wszystkie ulice.

… a inne wyglądały dość standardowo. Na koniec dnia wylecieliśmy z kraju, zostawiając za sobą świętujących ludzi.