W drodze do Vegas

Wakacje 2017 roku rozpoczęły się od wędrówki z Nowego Jorku do stolicy hazardu.


Ograniczone środki nie pozwalały na wynajem samochodu, zmuszając do podejmowania trudnych decyzji, mając nie więcej niż 21 dni na dojechanie autostopem do celu.

Stacja World Trade Center widziana z zewnątrz, tuż przed nią memoriał dedykowany pamięci ofiar ataku 11 września.

Turyści ukrywają się przed palącym słońcem w cieniu drzew obok Brookfield Place. Na ulicach znajdują się setki stanowisk z hot dogami, które można znaleźć na praktycznie każdym rogu Nowego Jorku.

Turyści podziwiają widoki z darmowego Staten Island Ferry. To jeden z trików na dostanie się w okolice Statuy Wolności. Jedynymi osobami, które zostały w środku, byli okoliczni mieszkańcy.

Ulice pełne są różnorodnych ludzi, bardzo ekspresywnych i zwykle uśmiechniętych. Dość rzadki widok w Europie, szczególnie jej centralnej części. Na ostatnim zdjęciu wyjście ewakuacyjne na bocznej części bloku w NYC. Krytykowane są za słabą budowę, niszczejące elementy i rdzę.

Times Square pełne jest osobliwości, ludzi próbujących wręczyć ci ulotki, muzyków ulicznych czy nietypowo ubranych zwierząt. W tak zatłoczonym miejscu, wypełnionym mieszkańcami i turystami, niemal każdy chcący wyrazić swoją opinie, może dotrzeć do całej masy ludzi.

Robiło się ciemniej i ciemniej, najwyższa pora na ucieczkę z parku, sen i ruszenie na stopa do Las Vegas. Niektóre miejsca w New Jersey, w drodze na nocleg, przywodziły na myśl klipy muzyki rap z wczesnych lat 2000.

Jedną z pierwszych osób, która zabrała nas na stopa, był John. Przed pożegnaniem zapytał, czy chcemy iść na koncert Butcha Ross z nim. Kilka godzin później wsłuchiwaliśmy się w folkowe dźwięku muzyka (z Johnem po lewej).

Po występie, John zabrał nas do domu, gdzie spędziliśmy noc. Rankiem zawiózł nas z powrotem do Butcha, który kierował się w stronę Pennsylwanii. Poprzedniego dnia, John długo rozmawiał z Butchem, przekonując go do podwiezienia nas.

Po drodze zatrzymaliśmy się z Butchem u jego rodziców, gdzie mogliśmy posmakować życia w miasteczku o nazwie Dubois w Pennsylwanii. Ciekawą rzeczą było to, że miasto o francuskiej nazwie czytane jest „dubojs” zamiast „dibła”. W mieście tym, tak jak innych miastach USA, istnieje centrum dla weteranów z rzeźbami i pamiątkami.

Kilkaset mil później, po lunchu u Meksykanina, którego sąsiad należy do KKK, byciu wyrzucanym ze stacji benzynowych za próbę łapania stopa, i wielu godzinach w słońcu, wylądowaliśmy w małej wiosce, gdzie pozwolono nam rozbić namiot. Właściciel terenu powiedział, że praktycznie każdy tutaj jest martwy, więc nikt nie otwiera drzwi.

Znaleźliśmy się na największej stacji dla ciężarówek w USA dzięki kierowcy z Czarnogóry o imieniu Ned. Zabrał nas ze sobą spod Chicago, gdzie ponoć było bardzo niebezpiecznie. Truck Stop błyszczał chromowanymi ciężarówkami, kolorowymi światłami LED i kierownicami wszelkiego rodzaju. Ciężarówka Neda była naprawdę stara, jej szyba pełna insektów zebranych w wielu amerykańskich stanach. W połowie dnia dotarliśmy do Iowa.

W niedzielę Ned zostawił nas w miejscowości Omaha, gdyż musiał jechać na rozładunek. Nikt nie chciał brać autostopowiczów w tak leniwy dzień. Po paru godzinach kierowca wrócił zachwycony tym, że wygrał w kasynie dużą gotówkę głównie dzięki szczęściu, które rzekomo mu przynieślimy. Nasz czarnogórski kierowca nie mógł opanować radości do tego stopnia, że zdecydował się zabrać nas do Utah ze sobą, oferując jedzenie i noclegi po drodze.

Zdawało się, że nudna jazda nigdy się nie skończy. Po drodze mijaliśmy małe, nieturystyczne miejscowości jak Auburn. Mimo kolosolanej nudy, miejsca takie były znacznie bardziej interesujące niż drogi międzystanowe. Kolejny dzień nudnej jazdy po nizinach centralnej części USA zakończył się przekroczeniem granicy stanu Wyoming.

Chwilę przed noclegiem zatrzymaliśmy się na stacji, by zatankować i rozprostować kości. Niedługo później dotarliśmy do Utah, który finalnie stał się jednym z najczęściej odwiedzanych przez nas stanów. Z racji tego, że Ned nie miał już dostaw, przecinał prędko Utah, by dotrzeć do domu i odpocząć.

Po dotarciu do obszaru Salt Lake City, zostawiliśmy nasze rzeczy w domu Neda i wyszliśmy na spacer. Przy kładzeniu plecaków zauważyliśmy spakowane walizki, prawdopodobnie należące do żony, z którą Ned właśnie się rozwodził.

Kontynuowaliśmy naszą podróż z innym kierowcą ciężarówki, który uważał, że Alaska nie jest częścią USA, a Kanady. Swoją drogą kierowca ów był niezwykle przybity, gdyż wracał z pustą naczepą po utracie ładunku.

Saint George w Utah to jeden z najjaśniejszych punktów całej podróży. To tu spotkaliśmy Meksykanów, którzy stali się naszymi przyjaciółmi, podobnie jak księdza Adriana z Polski, co okazało się niezwykle przydatne w związku ze zbliżającym się huraganem Katrina.Diana, która nas przygarnęła, nie tylko zaoferowała swój dom na parę dni, ale dodatkowo pokazała okolicę, włączając w to czerwone skały typowe dla St. George.

Kilka tysięcy mil od Nowego Jorku udało nam się dotrzeć do stolicy hazardu. Ostatnie chwile były dość stresujące, gdyż trzeba było przejść obok dziesiątek namiotów z bezdomnymi i uzależnionymi.

Po wizycie w Las Vegas nadszedł czas na odwiedzenie wynajętym samochodem parków narodowych w zachodniej części USA. Na sam początek Zion, który leży w ukochanym Utah. Linki do albumów poniżej.